czwartek, 20 września 2018

3. Burrito, tańce i tequila


***
Sombra zamarła w bezruchu. On chce ją przytulić. Nikt, NIGDY jej nie przytulił. Rodziców nie pamięta, w sierocińcu metody wychowawcze pozostawiały wiele do życzenia, a w Szponie... Rozśmieszyła ją myśl przytulenia się do Moiry, czy Gabriela. Nie mogła jednak tak stać, jak kołek. Patrząc w jego jarzące się radosnymi iskierkami oczy, powoli podeszła. Zajęła wolną przestrzeń na jego szpitalnym łóżku. Jedną ręką objął ją całą w pasie, drugą – mechaniczną, położył na plecach. Ona objęła go za szyję, pozwalając mu tym samym wtulić się w swoją. Oparła brodę czubek jego głowy i wpatrywała się w sufit. Mimo ciepła jego bliskości, czuła się dziwnie. A gdy zabrał ręce, zrobiło jej się chłodno. Zrozumiała, że to koniec przytulania, więc cofnęła swoje ręce i położyła na udach. McCree przewrócił się na bok, oparł na łokciu, a wolną ręką założył jej kosmyk za ucho.
- Zaopiekuję się Tobą.
Ta sytuacja nagle stała się dla niej nie do zniesienia. W odpowiedzi uśmiechnęła się, co miało wyrazić wdzięczność, ale wyszedł grymas przypominający kpinę.
- Muszę iść do łazienki – rzekła i nie czekając na odpowiedź, czym prędzej opuściła salę.
Prawie biegła przez chłodny, szpitalny korytarz.
Kiedy tylko znalazła się przed lustrem, zaśmiała się. Jaki on jest naiwny. Słaby. Sentymentalny. Śmiała się nie mogąc uwierzyć, że się na to nabrał. I nawet przez sekundę nie przeszła jej przez głowę myśl: „Halo, ten człowiek myśli, że znalazł jedynego, żyjącego członka swojej rodziny, a Ty się nim bawisz!". I nawet gdyby ktoś jej to uświadomił, zapewne prychnęła by pogardliwie i odpowiedziała „I co z tego?".
Podczas gdy głęboko ukryte sumienie Sombry podświadomie próbowało dotrzeć do jej ego, dzielnego kowboja znów odwiedziła kobieta-anioł. Angela przekroczyła próg sali chorych w ramionach obejmując notatki.
- Jak się czujesz, Jesse? – zapytała uśmiechając się przy tym ciepło.
Mężczyzna odwrócił wzrok od okna by spoczął na sylwetce Łaski. Uniósł kąciki ust.
- Dobrze, ale czułbym się zdecydowanie lepiej gdzieś poza tymi murami – odpowiedział – Chętna?
Brwi doktor Zielgler nieznacznie uniosły się ku górze.
- Cóż kowboju, niestety dzisiaj tylko jedno z nas opuści ten budynek. I z pewnością nie będę to ja – odpowiedziała uprzejmie.
- Służba, nie drużba. Rozumiem, pani doktor – odpowiedział jak zwykle niskim, nieco zachrypniętym i do szaleństwa podniecającym głosem.
- Ale... Może jutro wieczorem znalazłabym trochę wolnego czasu i zabrałbyś mnie do jednego z tych renomowanych, meksykańskich barów?
- Oczywiście! – odpowiedział bez zastanowienia McCree.
Wygramolił się z łóżka, wstał i podszedł do blondynki. Ujął jej dłoń, po czym lekko ucałował.
- To do jutra, pani doktor –
Łaska zachichotała nieśmiało, zabrała dłoń i przyłożyła piąstką do ust, próbując ukryć zaczerwienienie. McCree nie skomentował tego, bo brakło mu już słów by po raz kolejny tłumaczyć lekarce, że z taką urodą powinna już dawno wyzbyć się czegoś takiego jak zawstydzenie.
Za czasów świetności Overwatch, kiedy cała drużyna mieszkała w kwaterze głównej w Szwajcarii, Anegla była westchnieniem większości męskiej części jej mieszkańców (niekiedy może i damskiej). I albo jej niewinny charakter nie pozwalał im się do niej zbliżyć, albo było coś o czym nie wiedział. Chociaż McCree zdecydowanie wolał śmielsze kobiety, nie mógł powiedzieć, że jej skromność go nie pociągała. I bardzo dużo jej zawdzięczał. Wiele razy ratowała mu tyłek, leczyła, opiekowała się gdy było trzeba. Służyła nie tylko pomocą lekarską, ale i dobrym słowem. Ale chyba za bardzo ją szanował i cenił, żeby wykraczać poza granice przyjaźni, które sama stawiała bardzo jasno. I choć nie raz ją komplementował i adorował, nie przypominał sobie by czerwieniła się tak jak dziś. Mało tego, nie widzieli się przecież kupę lat, a nie zauważył na jej twarzy żadnej zmiany, żadnej oznaki starości, zmarszczki , nic.
Nie wiedział, czy podobne myśli chodzą po jej głowie. Obserwował jak spuszcza wzrok i nerwowo zakłada kosmyk włosów za ucho. „Hehe... A to wszystko dzięki mnie".
- Jesse, idziemy?
Niespodziewane pojawienie się Sombry wyrwało McCree z rozmyśleń, zaś doktor podskoczyła przestraszona.
- Poczekajcie, przygotuję wam wypis – rzekła i nie czekając na odzew czym prędzej wyszła.
Jesse odniósł śmieszne wrażenie, że kobiety przed nim uciekają. Przynajmniej w tym szpitalu.
Olivii ani trochę nie podobała się prywatna sytuacja między kowbojem, a lekarką. Żadna osoba z dawnej gwardii Overwatch w tej chwili nie pomoże jej w jej zamiarach. Nie chciała by zajmował sobie teraz głowę czymś innym.
- To co teraz zrobimy? – zaczęła rozmowę.
- Muszę Ci znaleźć dom – odpowiedział, jakby to było najprostszą rzeczą na świecie.
- A Ty?
- Ja? – zdziwił się – Ja nie mam domu. Zagrzewam miejsce maksymalnie na 2-3 tygodnie, jestem poszukiwany. To zdecydowanie nie jest dla Cie...
- To niesamowite! – przerwała mu, udając zaskoczoną. McCree zamknął usta i pozwolił jej mówić dalej – Zawsze chciałam zwiedzić świat, poza tym mogę Ci się bardzo przydać. Nie znasz wszystkich moich umiejętności – dodała tajemniczo.
- Zwariowałaś? – oburzył się – Nie pozwolę narazić Cię na niebezpieczeństwo!
- Bez adrenaliny jestem nikim. Poza tym – i tak się mnie nie pozbędziesz. Jesteś na mnie skazany – odpowiedziała, na końcu wystawiając język.
McCree szczerze zaśmiał się na ten infantylny gest, jednocześnie puszczając w zapomnienie całą złość. Olivia za to zdziwiła się i emocja ta, była tak silna i niespodziewana, ze nie udało się jej ukryć. Nie przypominała sobie, żeby ktokolwiek śmiał się z jej poczucia humoru. Nie żeby kiedykolwiek się tym przejmowała. Uwielbiała irytować poważniaków, a cały ubaw zarezerwowany był dla niej i to absolutnie wystarczało. Pewnie dlatego w siedzibie Szponu wszyscy jej nie znosili. Szczególnie Gabriel, który stawał się główną ofiarą jej żartów. Nie wiedzieć czemu przez jej głowę przeszła myśl w której McCree winszuje jej za denerwowanie Reyesa.
- Wrócimy do tej rozmowy – powiedział kowboj tym razem z zamyśleń wyrywając ją.
- Dobrze – zdążyła odpowiedzieć, gdy do sali znów weszła Łaska.
- Proszę bardzo, wasze wypisy – rzekła podając im po kartce – Możecie już iść.
- Świetnie – ucieszył się odbierając wypis – To do jutra, pani doktor
- Do zobaczenia, uważajcie na siebie – odpowiedziała ciepło.
Sombra nie powiedziała nic. Udała się za mężczyzną, rada, że w końcu stąd wychodzą.
Dzień był bardzo słoneczny, wręcz prosił się aby go spędzić na dworze. W powietrzu było czuć atmosferę powoli kończących się świąt i zbliżającego sylwestra. Kowboj wciągnął głęboko powietrze.
- To co masz ochotę robić? – zapytał dziewczyny.
- Jestem cholernie głodna – odpowiedziała szczerze.
- Racja – zgodził się kładąc dłoń na żołądku – Chodź, znam miejsce, gdzie dają świetne burrito!
- Brzmi świetnie – odrzekła ochoczo.
Ruszyli więc alejką prowadzącą w stronę centrum przez gęsty, zielony park, za którym działo się jakieś poruszenie. Szli za hałasem mijając zakochane pary siedzące na ławkach, rodziców bawiących się z dziećmi i nastolatków korzystających z wolnego od szkoły. Gdy znaleźli się na skraju rezerwatu, okazało się, że miasto świętuje. Świętuje pokonanie gangu Los Muertos. Wysokie telebimy przedstawiały sylwetkę szeryfa opowiadającego o wczorajszej akcji policyjnej, z jadącej platformy leciała huczna, wesoła muzyka, a meksykanie krzyczeli głośno „Gracias". Nasza para obserwowała to z pewną konsternacją.
- Te oklaski należą się tobie, a nie szeryfowi – stwierdziła Sombra.
- Cóż, ktoś musiał dostać laury, z resztą... Ja nie mam parcia na szkło – odpowiedział spokojnie McCree, choć faktycznie czuł lekkie ukłucie niesprawiedliwości.
- Przynajmniej impreza wydaje się być fajna – zwróciła uwagę.
- Tak, jeśli chcesz to możemy tu później wrócić –
- Czemu nie? – wzruszyła ramionami. W końcu jej też należy się trochę rozrywki.
- Chodź – powiedział chwytając ją za rękę – Musimy się przecisnąć przez ten tłum.
Zacisnęła swoje palce na jego dłoni i pozwoliła się prowadzić. Przechodzili między radosnymi, tańczącymi i niekiedy już wstawionymi meksykanami.
- Och, amantes!* - zaczepił ich jeden ze świętujących – Proszę dołączcie do nas!
- Później, amigo – odpowiedziała po hiszpańsku Olivia.
- Co on powiedział? – zapytał kowboj, gdy tylko trochę oddalili się od tłumu.
- Chciał żebyśmy dołączyli, odpowiedziałam że później.
- To tutaj – wskazał na lokal przed nimi i dopiero tutaj puścił jej dłoń.
Uchylił przed nią drzwi, by pierwsza przekroczyła próg kolorowego pubu. Po lewej i prawej stronie znajdowały się okrągłe stoliki z czerwonymi kanapami w kształcie łuku, a na wprost znajdowała się długa lada z poustawianymi hokerami obitymi czerwoną skórą. Nad ladą oczywiście tablice ze smakołykami do wyboru. Kafelki na podłodze przypominały szachownicę, z tą tylko różnicą, że te co powinny być czarne, były szare. Gdzieniegdzie na ścianach wisiały zabawne obrazy, przedstawiające karykatury burrito.
- Zajmij proszę miejsce, Amy – zwrócił się do niej – Czy masz jakieś specjalne życzenia?
Jego szarmanckość i uprzejmość zaskakiwała ją na każdym kroku. Odmówiła, po czym rozejrzała się po pomieszczeniu. Nic dziwnego, że poprosił ją by zajęła miejsce. Większość stolików była już okupowana. Wybrała taki przy oknie, by dobrze widzieć, co dzieje się na ulicy. Oparła łokcie o stół, głowę zaś na zaciśniętych dłoniach i w ciszy obserwowała widok, nie myśląc o niczym szczególnym.
McCree w tym czasie z radością podał rękę znanemu kasjerowi. Prawdopodobnie student, ubrany w czerwono-białą koszulę, gdzieniegdzie upapraną, wyraźnie ucieszył się na jego widok.
- Siema, kowboju! To co zwykle?
- Nie mylisz się, przyjacielu. Dwa razy – rzekł siadając na hokerze.
- Czyżby ta piękna kobieta przyszła z Tobą? – zapytał chłopak wskazując głową na Sombrę.
- Tak, ale nawet o tym nie myśl. To moja bratowa – odpowiedział McCree, żartobliwie grożąc mu palcem.
- Szkoda – stwierdził młodzieniec – Idziecie potem na festiwal?
- Jasne, trzeba uczcić rozbicie Los Muertos.
- Zakładam, że nie masz z tym nic wspólnego, co stary? – zapytał podejrzanie.
- Nic, a nic – uśmiechnął się, przykładając rękę do serca a drugą unosząc w geście niewinności.
Kasjer zaśmiał się tylko, po czym odwrócił się w stronę kuchni, by po chwili przynieść dwa, duże, ciepłe burrito.
- Dzięki – rzekł McCree i wrzucił do słoiczka z tipami dwa dolce – to na dzisiejszą zabawę.
- Tak czy siak, liczę na przynajmniej jedną kolejkę! – zawołał za nim.
- Załatwione!
Jesse udał się do stolika przy którym siedziała Olivia, zapatrzona w okno. Zwróciła na niego swoją uwagę dopiero gdy chrząknął.
- O, wybacz – przeprosiła i sięgnęła po swoje burrito – Ale porcja!
- Nie dasz rady? – zapytał wyzywająco.
- Założę się, że zmieściłabym więcej od Ciebie! – odpowiedziała oburzona.
- Chyba w snach, dziecino – zaśmiał się McCree.
- Tak chcesz się bawić? Dobrze, czas, start!
I ruszyli. Oczywiście Sombra przeliczyła swoje możliwości, gdy po wchłonięciu pierwszego burrito, czuła, że drugie ją zabije, podczas, gdy on bez problemu pochłaniał ostatniego gryza drugiego.
- Szkoda, że się nie założyliśmy – nabijał się z dziewczyny.
- Oszukiwałeś – stwierdziła, składając ramiona.
Uniósł się śmiechem tak głośno, że obejrzało się na niego kilka sąsiednich klientów.
- Nie umiemy się pogodzić z porażką, hmm? Jeśli chcesz, możemy spróbować innego dnia. Ale wtedy musimy się o coś założyć –
- Zgadzam się – wypaliła od razu Olivia, która nie przyjmowała do wiadomości przegranej. Po prostu jej żołądek nie był dzisiaj w formie.
- Dobrze, mistrzyni. A teraz pójdę po wodę, jeśli pozwolisz – wypowiedziawszy te słowa wstał.
I dokładnie w tym momencie do Sombry zadzwonił Żniwiarz. Szybko uciekła do łazienki i zamknęła się kabinie.
- O co chodzi? – zapytała zdenerwowana.
- Gdzie jesteś? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Słyszała, że jest wściekły.
- W Dorado -
- Co z McCree?
- Jest ze mną -
- Czy nie kazałem Ci go zabić? – zapytał, a jego głos był zimny i przesiąknięty nienawiścią.
- Tak, ale... Mogłabym go zwabić do nas – powiedziała powoli, nie do końca pewna czy to dobry pomysł, ale nie miała wyjścia. Nie mogła go teraz zabić.
Cisza po drugiej stronie świadczyła o konsternacji Reyesa. Wiedziała, że trafiła w czuły punkt. Z pewnością korciła go osobista chęć policzenia się z kowbojem.
- Kiedy?
- Daj mi kilka dni. Czy ja Cię kiedyś zawiodłam? – zaśmiała się.
- Dobrze Ci radzę, nie prowokuj mnie – i tym miłym gestem zakończył rozmowę.
Dziewczyna odetchnęła cicho, wyszła z łazienki, poprawiła włosy i wróciła do stolika. On już tam siedział, a gdy tylko się przysiadła, podszedł do nich znajomy kasjer kowboja.
- Na koszt firmy – rzekł uśmiechając się do niej szeroko i postawił przed nimi dwa kieliszki, dwa kawałki cytryny i solniczkę.
- Dzięki – odpowiedział lekko niecierpliwie Jesse widząc, jak próbuje adorować Amy.
W odpowiedzi kiwnął głową, posłał dziewczynie ostatni uśmiech i oddalił się.
- Tequila! Cudownie! – Sombra z radości aż klasnęła w dłonie.
- Lubisz tequilę? – zdziwił się McCree unosząc jedną brew.
- Oczywiście, co w tym dziwnego?
- Kobiety raczej za nią nie przepadają-
- Cóż, widać ja jestem inna – stwierdziła i wypiła kieliszek do dna zagryzając cytryną.
- Twoje zdrowie, mała – rzekł i również wychylił kieliszek - To, co następny pijemy na zabawie?
- Czytasz mi w myślach – odpowiedziała flirtownie.
Wyszli więc na ruchliwą ulicę, dalej tętniącą życiem, zabawą i radością. Użyczył jej swego ramienia i ruszyli zgodnie za tłumem idącym za wolno jadącą platformą z głośnikami z których leciała muzyka z tancerkami, ubranymi w kolorowe ponczo i kapeluszami sombrero na głowie. Bary dookoła pękały w szwach. Powoli zbliżało się późne popołudnie, zaczynało się ściemniać. Kiedy tak szli, uśmiechając się szeroko i wykrzykując razem z innymi hasła o wolności, naśmiewali się z siebie nawzajem. Poznali się wczoraj, w strasznie dziwnych i zawiłych okolicznościach, a dziś zachowują się jakby znali się od lat. Ta świadomość uderzyła w Sombrę niczym grom z jasnego nieba. Dobrze, że jej ufa, ale na miłość boską, musi zachować dystans! Nie przed nim, ale przed sobą. Na początku udawała, ale teraz była autentycznie radosna. Jawne okazywanie swoich emocji, nie wiedzieć czemu, wprawiało ją w panikę. Zawsze opanowana, wykazująca jedynie sarkazm i szyderstwo w ciągu 24 godzin zmieniła się nie do poznania. Nie wiedziała już, czy tylko udawała Amy Ramirez, czy naprawdę nią się stała, ale jedno było pewne – szło jej to cholernie dobrze. Jesse nie zdążył zauważyć zmiany w jej zachowaniu, gdyż nagle poluzowała ucisk na jego ramieniu. Jakiś mężczyzna chwycił ją za rękę i porwał do tańca. Widząc to natychmiast ruszył w tamtą stronę. Jegomość wesoło obracał Sombrę w piruety. Wściekły McCree natychmiast złapał go za fraki.
- A zapytałeś grzecznie pani, czy ma ochotę potańczyć? – zapytał wściekły, po czym z pogardą odepchnął typa, zanim zdążył coś odpowiedzieć.
Chwycił Olivię za nadgarstek i pociągnął za sobą.
- Ej, to boli!
Mężczyzna zatrzymał się, poluzował ucisk i poprowadził w stronę spokojniejszej uliczki. Dopiero tutaj puścił ją.
- Przepraszam, nie chciałem – powiedział szybko.
- W porządku – odpowiedziała rozmasowując nadgarstek – Czemu tak gwałtownie zareagowałeś? – zapytała, choć w środku jej serce waliło i krzyczało jak napalona nastolatka: „o Jezu, o Boże, on jest niesamowity", ale nie słyszała jego wołania, ustaliwszy już dawno, że serca nie posiada.
Jesse nie odpowiedział od razu. Wyjął z kieszeni papiernice, wydobył cienkie cygaro i powoli zaciągnął się dymem.
- Sam do końca nie wiem. Ale z pewnością nie pozwolę, aby ktoś Cię skrzywdził. Jestem za Ciebie odpowiedzialny – stwierdził.
- Nie działa mi się krzywda – odpowiedziała, choć faktycznie, facet powinien zapytać ją o zdanie – Będziesz mnie tak chronić przed każdym mężczyzną? Rycerzu? – dodała na koniec chcąc nieco rozluźnić atmosferę.
Ale chyba to nie podziałało, bo rzucił wściekle peta o podłogę i przygniótł go butem.
- Nie. Będę Cię chronić przed każdym, kogo uznam za zagrożenie. Idziemy?
W odpowiedzi kiwnęła głową, ale po chwili dodała – Szczerze mówiąc wolałabym zwilżyć usta.
Na te słowa kowbojowi powrócił cały utracony humor, a na jego twarzy znów pojawił się uśmiech.
- Panie przodem - rzekł, przepuszczając ją.
Z wdzięcznością ruszyła przed siebie. Oboje na razie mieli dość tego głośnego tłumu, więc zaszyli się w pierwszym barze napotkanym po drodze. Ten był już bardziej nowoczesny, choć tak samo pijański, jak inne. Granatowe ściany zdobiły ogromne rzeźby kart podświetlanych ledowymi, czerwonymi światłami. Na każdym stoliku jaśniały świece zamknięte w dekoracyjnych lampach, podłoga była czarna, a bogaty, podświetlany barek, robił całą robotę. Na ulicy, parę metrów dalej platforma zatrzymała się, więc ludzie pili w środku, a tańczyli przed wejściem. Zajęli dwa wolne miejsca przy samej ladzie.
- Tequila dla Ciebie? - zapytał McCree.
- Tak - odpowiedziała niezbyt uprzejmie, przypominając sobie, że miała trzymać dystans.
On jednak tego nie zauważył.
- Barman ! - zawołał unosząc palec - Dwa razy tequilę
- Robi się - odpowiedział mężczyzna ubrany w czarną koszulę ozdobioną uroczą, czerwoną muchą.
- Jaki jeszcze lubisz alkohol? - zwrócił się do dziewczyny.
- W zasadzie to każdy - odpowiedziała wzruszając ramionami.
Ten zaśmiał się, co znowu ją zaaferowało i zdziwiło, ale też nie potrafiła się nie zaśmiać.
- To tak jak ja - stwierdził - Chyba nie powinniśmy za często razem pić-
- Do tej pory nie miałam za wiele okazji - powiedziała smutno.
Punkt, Sombra. To zdanie dodało autentyczności jej opowieści. Popatrzył na nią z troską.
- Ze mną możesz wszystko -
Uniosła brodę by spojrzeć na jego twarz. Patrzyli sobie w oczy. Czytała z niego jak z otwartej książki. Był taki prawdziwy, w tym, co robi i mówi. Był sobą, był zupełnie innym człowiekiem, niż za jakiego go uważała, zanim go poznała. Gdyby zaczęła się nad tym zastanawiać, mogłaby stwierdzić, że to on kupuje ją, a nie ona jego. Ale nie zastanawiała się, bo taka myśl nie przechodziła jej przez głowę. Nie dopuszczała do siebie tego, że naprawdę, autentycznie i bezwarunkowo go polubiła. Ludzi się nie lubi, ludzi się używa, a gdy nie są już potrzebni - pozbywa się. Normalnego człowieka, nie targają takie myśli i emocje, ale ona była socjopatką. Ona nie była normalnym, dobrym człowiekiem. Nie była nim.
"Co on teraz myśli?" zastanawiała się.
- Bardzo proszę - oznajmił barman stawiając przed nimi kieliszki, cytryny i solniczkę.
Oboje wyrwani ze swoich przemyśleń, odwrócili się do niego.
- Na mój rachunek, trochę tego dzisiaj będzie - odpowiedział McCree i chwycił kieliszek - Toast za Ciebie. Że Cię znalazłem - zwrócił się do niej.
- Dobrze, ale następny za Twoje zasługi dla Dorado - uśmiechnęła się.
- Haha... Niech będzie. Do dna!
I oboje, w tym samym momencie, wychylili swoją tequilę, by za chwilę zarzucić następną.
- To na drugą nóżkę - zaśmiała się Oliwia.
- Zgadza się -
- Twoje zdrowie!
Po paru takich i innych toastach ich rozmowy, nabierały coraz szybszego tempa i śmielszego charakteru.
- To gdzie pojedziemy, jak stąd wyruszymy?
- Do Niemiec. Mam się tam z kimś spotkać na następne zlecenie-
- Mogę zapytać, o jakie?
- Niekoniecznie lubię o tym rozmawiać... I tak wszystkiego się dowiesz -
- Rozumiem, ale nie musisz być taki tajemniczy - zaśmiała się w odpowiedzi.
- Ja tajemniczy? To Ty się zjawiasz nie wiadomo skąd i przewracasz moje życie do góry nogami!
- Hahaha, do góry nogami to Ty będziesz leżeć, po następnym kieliszku!
- Pff... Chciałabyś, dziecino -
- To w takim razie, zdrowie!
- Zdrowie ! - odpowiedział wesoło i stuknęli się kieliszkami.
W barze zrobiło się bardzo dużo ludzi. Drzwi były otwarte na oścież, bo co chwila ktoś wchodził i wychodził, a to zapalić, a to potańczyć, a to się napić.
- Ale Ci ludzie tam tańcują ! - wskazała palcem na imprezowiczów.
- A jak się przewracają, patrz na tego bałwana -
Sombra wybuchła głośnym śmiechem, gdy zobaczyła mężczyznę obracającego starszą kobietę, która w końcu straciła równowagę, zachwiała się i upadła na niego, razem runąc na ziemię. Kowboj zaczął śmiać się razem z nią, nie mogąc opanować się.
- Przestań, nie mogę oddychać przez Ciebie!
- A ja przez Ciebie! - odpowiedziała.
- Nie, ja przez Ciebie-
- Nie, bo ja!
Pewnie by wykłócali się tak jeszcze długo, gdyby nie następna postawiona kolejka przed nimi. Wychyliwszy ją, McCree zaczął przechodzić samego siebie. Zapłacił barmanowi, po czym wstał, wyciągnął do niej dłoń i rzekł:
- Chodź, pokażemy im, jak się tańczy -