środa, 7 listopada 2018

4. Toksyczna miłość

Para naprawdę bardzo pijanych ludzi przekraczała właśnie wejście do miejscowego motelu, w którym McCree zostawił swoje rzeczy, jeszcze przed tą całą akcją z Los Muertos

Para naprawdę bardzo pijanych ludzi przekraczała właśnie wejście do miejscowego motelu, w którym McCree zostawił swoje rzeczy, jeszcze przed tą całą akcją z Los Muertos. Zdziwić by się można nieco na ten widok - kobieta niosła ledwo idącego mężczyznę pod ramię, gdzie ona - jakby się mogło wydawać, była przeszczęśliwa i jak najbardziej chętna do dalszych harców. On również wesoły, ale już mocno odcięty od rzeczywistości. Omnicka recepcjonistka za ladą uniosła tylko leniwie "brew", cierpliwie czekając, choć w dłoni już ściskała klucz.
- Dwa pokoje, z łaski swojej - rzekła wyniośle, ale całkiem uprzejmie jak na nią, Sombra.
Lekko zdziwiona omiczka sięgnęła po drugi klucz i podała oba kobiecie. McCree jakby się otrząsnął, wyprostował się tym samym zrzucając jej ramię. Zrobił to tak gwałtownie, że ta zachwiała się i groźnie zacisnęła szczękę. Uśmiechnął się tylko głupio szczerząc zęby, a ta w odpowiedzi wystawiła mu język. Zaśmiał się ochryple, po czym podał jej ramię. Olivia ująwszy je, dała się poprowadzić w stronę korytarza pełnego ponumerowanych drzwi.
- Dobranoc, Jesse - rzekła do niego, gdy stał przy przeciwległych drzwiach.
- Dobranoc, Amy - odpowiedział wchodząc do pokoju i skinając kapeluszem.
Zaśmiała się na głos widząc jak się zatoczył i dosłownie wparował do pokoju, prawie jak Akande rakietowym ciosem. Otarła łzę z oka i zamknęła za sobą drzwi. Odetchnęła głośno, jakby z ulgą. Oparła się o drzwi i spojrzała w obskurny sufit.
- To chyba nie do końca idzie po mojej myśli - powiedziała do siebie.
Nie bardzo tylko wiedziała skąd to uczucie, no bo przecież idzie po jej myśli. McCree jej ufa, a o to jej chodziło. Niedługo pozbędzie się Aleksandry Zarianowej, jego odda Szponowi, a może nawet wraz z Ziegler...
Właśnie. Ziegler. 
Z tego, co zdążyła podsłuchać mają jutro się spotkać. Chyba warto o tym wspomnieć Reyesowi... 
Ale może rano, bo chyba nie chciała aby usłyszał ją w takim stanie. Znowu zaczęły by się wywody i dwuznaczne aluzje, jakoby się świetnie bawiła z kowbojem.
Spojrzała na stare, drewniane łóżko okryte kocem w kolorze prawie tak pstrokatym jak ponczo McCree.
"Kurde, co za skojarzenie" pomyślała przewracając oczami.
Zarzuciła niewidzialność i opuściła pokój. Nie zamierzała teraz iść spać, nie zmieniała ubrań od ponad 48 godzin, musiała udać się do swojej kryjówki przynajmniej po to by wziąć swoje rzeczy. Z zamiarem szybkiego powrotu czym prędzej wyszła z motelu.
***



Tajna siedziba Szponu     

Tajna siedziba Szponu.
Gdzieś w podziemiu ukrywało się jedno z najgenialniejszych laboratoriów jakie kiedykolwiek ludzkość mogłaby odkryć. Moira O'Deorian bardzo dobrze o tym wiedziała, dlatego nie pozwalała do niego wchodzić nawet członkom Szponu. Przystawali na to, tylko i wyłącznie dlatego, że przedstawiała im niektóre swoje odkrycia mogące pomóc w ich planach, strategiach, polu walki itp. Poza tym była tutaj jedynym lekarzem, więc chcąc nie chcąc - wszyscy się z nią liczyli. 
Dowiedziała się, że Sombra ma dostarczyć im Jessiego McCree. Jeżeli zmartwiła ją ta myśl, to nigdy nie wypowiedziała jej na głos. Chociaż bywała bezwzględna, szczególnie w swoich badaniach, to chyba jako nieliczna z tej bandy popaprańców potrafiła wykrzesać z siebie jakieś uczucia. Nie chciała aby temu gówniarzowi się coś stało. Lubiła go. 
Zaśmiała się na głos. Przypomniało jej się, jak podczas tej pamiętnej misji Blackwatch w Wenecji udawał kelnera. Wtedy on też ją jeszcze lubił.
Ale wiadomo, życie zmusza do odsunięcia sentymentów na bok. Wśród ciągłego, codziennego pędu musimy czerpać szczęście z tych krótkich momentów i pielęgnować je we wspomnieniach. Chyba tylko to odróżnia nas od zwierząt.
Chociaż jasno-szary króliczek na stole laboratoryjnym raczej nie podzielał tego zdania. Wyciągnęła swoją kościstą rękę, z palcami tak długimi, że mogłaby z powodzeniem zostać pianistką, w jego stronę. Królik zatrząsł się nerwowo.
-Oj daj spokój, Bagsiu. Przecież nie było tak źle. Nic Ci nie zrobię z resztą -
To chyba nie do końca uspokoiło Bagsa, ale znieruchomiał, kiedy kobieta podrapała go za uchem. Po chwili tej pieszczoty nawet przytuptał nogą.
- No, a teraz spać - rzekła i chwyciła króliczka w obie dłonie.
Jego łapki zwisały bezwiednie kiedy był niesiony do klatki. Odłożyła go delikatnie i dosypała mu trochę trocin. 
Zerknęła na panel holograficzny, wyświetlający wyniki jej dzisiejszych badań. Wiedziała, że królik długo już nie pożyje. To dobrze, znaczyło to, że jej eksperymenty idą w dobrym kierunku. 
Powyłączała sprzęt, pozamykała swoje królestwo na trzy spusty i udała się na opuszczony, ciemny korytarz. Nie było okien, bo rzecz jasna, to piętro było pod ziemią, ale na miłość boską, żeby w nocy nawet żadna lampka się nie paliła? Szła po omacku, opierając się o ściany, obiecując sobie, że następnym razem nie zapomni zabrać ze sobą latarki. Dotarła do windy i odetchnęła cicho kiedy wcisnęła guzik. Światło wyłaniające się zza rozsuwanych drzwi mocno uderzyło w jej oczy, które zdążyły już przyzwyczaić się do ciemności. Nic prawie nie widziała przez kolorowe plamy,a to wszystko po to by zaraz znów znaleźć się w pochłaniającej ciemności kolejnego korytarza. Ruszyła, jak poprzednio, opierając się o ścianę. Nagle odskoczyła jak poparzona prądem. Nagły, głośny ale krótki krzyk wydobył się z pokoju, obok którego właśnie przechodziła. Z bijącym sercem dotknęła palcami drewnianych drzwi by po chwili odnaleźć klamkę. Cichutko ją przekręciła i zajrzała do środka. Dobrze wiedziała czyj był ten pokój. Nie musiała również zgadywać, kto tak przeraźliwie się wydarł. Pytanie tylko brzmi: jak do tego doszło?
***
Jesse przeciągnął się w wyjątkowo niewygodnym łóżku. Przetarł swoje sklejone oczy, spojrzał na jaśniejące słonecznym światłem okno i przełknął głośno ślinę. Wyskoczył z pościeli w stronę łazienki trochę za szybko, bo gwałtownie zakręciło mu się w głowie. Nieznacznie rozłożył ręce na boki, żeby złapać równowagę. Zerknął na szklankę stojącą na pobliskim regale, ale postanowił nie zawracać sobie nią głowy. Wszedł do łazienki, odkręcił zimny korek umywalki i zanurkował w niej, łapczywie pijąc wodę z kranu. Wyprostował się i spojrzał w lustro. Czując boskie uczucie orzeźwiającego chłodu, czuł jak wracają do niego siły. Po prysznicu, przebraniu się i ogólnym doprowadzeniu do ładu postanowił zapukać do Amy. Musiał z nią koniecznie, poważnie porozmawiać. Przecież ona nie mogła prowadzić takiego trybu życia, co on. Ona zasługuje na dom, na bezpieczną przystań, a nie wieczną tułaczkę u boku płatnego zabójcy. Będą musieli coś ustalić. Zapukał dwa razy do pokoju naprzeciwko. Brak odpowiedzi. Rozejrzał się po obu stronach korytarza, ale był przekonany, że kierowała się właśnie tutaj.
"Może jeszcze śpi?" - pomyślał.
Nie potrafił jednak tego uszanować, bo jakieś dziwne przeczucie kazało mu pociągnąć za klamkę. To uczucie nazywało się nieuniknioną nudą, jeśli tego nie zrobi. Wsunął więc głowę za futrynę. Jednym okiem tylko rzucił na pokój w obawie, że jeszcze zobaczy ją nago. Ale w ułamku sekundy stał już w całej okazałości na środku pomieszczenia. Jej tu nie było. Łóżko było idealnie pościelone, wręcz nietknięte. Na stoliku nocnym ujrzał tylko klucz z numerem pokoju. Wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi. 
Sombra w tym czasie chrapała w niebogłosy, póki nie wyrwał jej ze snu alarmujący dźwięk holozegarka. Podskoczyła tak, że spadła z materaca na podłogę. Ten konkretnie sygnał oznaczał tylko jedno: Uwaga, wściekły Reyes.
- Halo? - rzekła zachrypniętym do granic możliwości głosem.
 - Obudziłem? - zapytał zimnym, twardym tonem.
- Oczyhh... Ekhm... Oczywiście, że nie -
- Co robiłaś?
- Zbierałam informacje, a jak myślisz? - zapytała pewna siebie.
- Więc, mów - odpowiedział krótko.
Nabrała głośno powietrza. Jej czaszka była tak obolała od wczorajszej imprezy, że ledwo dochodziła do niej rzeczywistość. Potrzebowała sekundy, żeby przypomnieć sobie wszystko, co wydarzyło się przez ostatnie dni i wtem dwa styki złączyły się.
- McCree widzi się dzisiaj z Angelą Ziegler - wypaliła od razu.
- Ziegler ?! - Żniwiarz wydarł się tak głośno, że Sombra skrzywiła się z bólu.
- Tak! - odpowiedziała zdenerwowana - i co z tego?
- Po co?
- A bo ja wiem - wywróciła teatralnie oczami - Może na randkę, idą do baru... Reyes? - dodała po dłuższej chwili ciszy.
- Podaj mi swoje współrzędne -
Wiedziała, że nie ma się co spierać z nim. Gabriel miał swoje jazdy na głowie, o czym nie raz już się przekonała. Ale chyba nie zamierzał tutaj wpaść jak gdyby nigdy nic? Wtedy by ich ujawnił, jej cały plan poszedłby się j... Miała nadzieję, że wie, co robi.
- Matko jedyna! - załapała się za głowę kiedy zerknęła która jest godzina.
Nie wróciła do motelu, McCree pewnie już jej szuka. Wskoczyła pod najszybszy prysznic w swoim życiu, byle jak wcisnęła swoje rzeczy do torby podróżnej i wyszła na zewnątrz. Do czego on ją zmuszał, do cholery! Nie pamiętała kiedy ostatnio musiała się spieszyć. Biegnąc, obmyślała wersję wydarzeń. Kiedy znalazła się już pod motelem, schyliła się i oparła dłonie o kolana, chcąc uspokoić oddech. Wiedziała, że gdyby teraz ją zobaczył, wyglądałaby bardzo, ale to bardzo podejrzanie. Już chciała się wyprostować, gdy z oddali może dwóch metrów usłyszała ostrogi. Ujrzała czubki jego kowbojskich butów. Wyprostowała się powoli.
McCree stał przed nią z złożonymi ramionami. W ustach jarzyło mu się cygaro. Przyglądał jej się z przymrużonymi oczami. Ciężko było odgadnąć, o czym teraz myślał.
- Gdzie Ty byłaś?
- Ja... - zawahała się przez chwilę - Byłam w poprzednim motelu po swoje rzeczy - odpowiedziała ściskając torbę - Tego wieczoru, gdy zaatakowało nas Los Muertos myślałam, że tam właśnie wrócę...
- W porządku, ale czemu mi o tym nie powiedziałaś? Postawiłem cały ten motel do góry nogami! - odpowiedział, wściekle wskazując robo-palcem na budynek za sobą.
- Nikt Ci nie kazał - odpowiedziała jadowicie typowo dla siebie, zapominając przez chwilę, że jest miłą, skromną Amy Ramirez.
McCree z niedowierzania otworzył szeroko usta zaciągając się powietrzem, tak, że o mało cygaro mu nie wypadło. Zanim zdążył odbić piłkę, ona spróbowała szybko się zrehabilitować.
- Wybacz, Jesse, nie to miałam na myśli. Od dwóch dni nie miałam okazji zmienić ciuchów, mam strasznego kaca, a Ty stoisz tu i na mnie krzyczysz... Chciałam to szybko załatwić.
- Po prostu poszedłbym z Tobą - odrzekł ponownie krzyżując ramiona.
- Nie przesadzaj, z resztą nie chciałam Cię budzić. Widziałam jak uroczo śpisz - zaśmiała się na koniec rozluźniając atmosferę.
- Uroczo?
- Oj tak, założę się, że kobiety tulą się do Ciebie całą noc. Bo inaczej nie miały by miejsca - odpowiedziała naśmiewając się z kowboja.
- O Ty wredna babo! Chodź tu! - 
Jednym krokiem pokonał dzielącą ich odległość, zrzucił z jej ramienia torbę i zaczął łaskotać pod żebrami.
- O nie, tylko nie to! - krzyczała próbując uciekać, jednocześnie śmiejąc się na całą okolicę.
- Już dobrze - rzekł po chwili - Zróbmy teraz tak: znajdziemy sobie jakieś lepsze miejsce na najbliższych kilka dni i zapiszesz sobie mój numer, żebyś mogła mnie informować, co z Tobą. Dobrze?
- Jasne, amigo - przytaknęła.
Zarzucił sobie na ramię jej torbę i zrobił kilka kroków przed siebie, gdy ta złapała go za ramię.
- Poczekaj, oddam Ci za rachunek...
- Zwariowałaś? - odpowiedział szarpiąc ramieniem by nie mogła sięgnąć do torby.
- Daj spokój, przecież mam dużo oszczędności. Pracuje się to tu, to tam...
- Dobrze, to je trzymaj - przerwał jej - I chodźmy już, bo umieram z głodu!
***
Niedzielny wieczór w Dorado, jak zawsze zapowiadał się bardzo ładnie. Klimat był ciepły, ale suchy (pewnie dlatego tyle tu się piło, hehe). Ludzie spacerowali po mieście do późna, choć bary nie były już tak okupowane, jak ma to miejsce w piątki i soboty. Kowboj umówiwszy się z Amy, że będą w stałym kontakcie, szedł teraz na spotkanie z Angelą Ziegler. Postawił na zwykłą, szarą koszulę i ciemne spodnie, przyozdobione jego ulubionym paskiem BAMF. Z kapeluszem, rzecz jasna, nie rozstawał się nigdy. Umówili się pod wejściem do szpitala. McCree myślał o tym, że za nic w świecie nie chciałby znów się w nim znaleźć. Dostrzegł ją już z oddali. Miała rozpuszczone włosy i ubrana była w klasyczną, czarną sukienkę. 
- Witaj, pani doktor - przywitał się ująwszy jej dłoń by złożyć na niej lekki pocałunek.
- Cześć, Jesse - odpowiedziała śmiejąc się delikatnie, nabierając rumieńce na twarz.
Powstrzymał się od wywrócenia oczami. 
- Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałem Cię w czymś innym niż fartuchu lekarskim, albo stroju Walkirii. Bardzo ładnie wyglądasz - skomplementował ją, jak na dżentelmena przystało.
- Dziękuję. Ty też niczego sobie, a jednak zawsze kowboj -
- A jak! Pewne rzeczy się nie zmieniają.
- To prawda - odpowiedziała z uśmiechem - To, co? Idziemy?
Sombra, jak to ona, zamiast zająć się sobą, przez cały czas śledziła McCree i właśnie przysłuchiwała się ich rozmowie. Jaką genialną była osobą, że potrafiła stawać się niewidzialna. Kosztowało to mnóstwa nielegalnej, hakerskiej pracy przed komputerem, "ulepszeń" jej ciała poprzez cyberwszczepy i poddawania się eksperymentom Moiry. Nieważne! Ważne, że było warto. Nie mogła podchodzić za blisko. Musiała być ostrożna, żeby nikt jej nie szturchnął, bo mogli by wtedy ją na chwilę zobaczyć, jak jakąś dziwną, niewytłumaczalną anomalię. 
- Jesteś poszukiwany, Jesse. Nie boisz się tak po prostu chodzić ulicami Dorado?
Zaśmiał się wyniośle. Sombrze kogoś w tej chwili przypominał.
- To oni boją się mnie - odrzekł pewny siebie.
Doszli do głównej ulicy, zupełnie nie świadomi tego, że jest z nimi ktoś jeszcze. Skręcili do jednego z tych lepszych, droższych i bardziej klimatycznych barów, niż ten w którym byli z Olivią wczoraj. 
- Czego się napijesz? - zapytał Łaski, kiedy ta zajęła miejsce.
- Tego co Ty - odpowiedziała - Chociaż, nie - dodała zmieniając zdanie uświadomiwszy sobie jakie to mogło nieść ze sobą skutki - Może piwa?
- Haha, w porządku -
Kiedy się oddalił, Sombra zanurkowała pod ich stół, starając się nie otrzeć się o którąś z stóp doktor Ziegler. Oparła się o ścianę i przytuliła do kolan. Jeżeli nie wpadnie im do głowy przesunąć się o krzesło, bliżej ściany, to jej nie dotkną. Nie mogła ich już obserwować, ale doskonale będzie wszystko słyszeć.
McCree postawił na stoliku dwa duże browary. Łaska od razu sięgnęła po swoje, skromnie podziękowała i włożyła słomkę do ust.
- Długo już tu przebywasz? - zaczął rozmowę.
- Kilka tygodni. Nigdzie nie zostaję dłużej niż dwa miesiące. Ciągle mnie gdzieś potrzebują...
- No jasne. W końcu jesteś niezastąpiona -
- Dziękuję, Jesse. Cieszę się, że ludzie doceniają moją pracę. To mi daje satysfakcje -
- Każdy chce czuć się potrzebny - odpowiedział, po czym zaśmiał się na głos - Od kiedy ja taki sentymentalny?
- Nie wiem - rzekła również się śmiejąc - Ale dla mnie zawsze byłeś dobrym, wrażliwym facetem -
- Och, jak to źle brzmi - stwierdził chowając teatralnie twarz w dłoniach.
- I przy okazji bardzo zabawnym! - dodała ratując sytuację.
- No, z tym się zgodzę. To, co? Zdrowie, pani doktor! - ogłosił pierwszy toast.
- Zdrowie! - 
- Co Ty robisz tutaj, to nie muszę pytać -powiedziała, gdy przełknęła trunek.
- Gdybyś nie była moim lekarzem, to byś się w życiu nie dowiedziała - stwierdził stanowczo.
- Jestem skarbcem tajemnic - rzekła wesoło.
- Taak? To może uchylisz mi rąbka czyjegoś wstydliwego sekretu?
- A w życiu! - oburzyła się.
Kowboj zaśmiał się na głos nad jej reakcją.
- Masz kontakt jeszcze z kimś z ekipy?
- Nie... No może tylko z Genjim, ale to też raz na pół roku jakiś list...- zauważył, że to pytanie skutecznie zmyło radość z jej twarzy.
Brawo, McCree.
- Wybacz, nie sądziłem, że to taki trudny temat dla Ciebie - przeprosił szczerze.
- Nie, po prostu, to jest to o czym rozmawialiśmy w szpitalu... Bardzo tęsknię za tymi wszystkimi wariatami - uśmiechnęła się smutno.
Dalsza rozmowa tyczyła się nudnych dla Sombry wspomnień na temat członków Overwatach. Nie wyłapała z tej rozmowy ani nic nowego, ani interesującego. Każdy wie o tym, że Lena Oxton jest pełną energii zwariowaną lesbijką, a Winston zapalonym gorylem-naukowcem uwielbiającym masło orzechowe... Zupełnie nie rozumiała, co oni widzieli w tych ludziach. I małpach.
- Angelo... - zaczął trochę niepewnie - Wybacz mi, nigdy o to nie pytałem, ale chciałbym wiedzieć. Dlaczego przez tyle lat z nikim się nie związałaś? Zawsze myślałem, że jesteś blisko z naszym cyberninją -
- Och, tak byliśmy bardzo bliskimi przyjaciółmi... - zatrzymała się na chwilę, żeby dobrze ująć w słowa to, co chce powiedzieć - Ale on chyba nie potrafił się otworzyć z uczuciami, z resztą - machnęła ręką - Ja też.
- Dlaczego? - zapytał zdziwiony - Angela, znamy się od lat, byłaś bardzo młoda kiedy się poznaliśmy. Chyba nikt Cię nie skrzywdził?
- Nie. Ja chyba... Po prostu wiele lat temu oddałam komuś serce. I chyba je sobie zatrzymał - wzruszyła ramionami. 
- Kto to jest?
Łaska odwróciła wzrok i zagryzła dolną wargę. Najwyraźniej nie chciała mu tego powiedzieć. Szanował to.
- Rozumiem, nie musisz mówić. Ale nie można żyć przeszłością.
- Wiem, dlatego spotkałam się z Tobą - odpowiedziała rumieniąc się lekko.
McCree zdumiał się na te słowa tak bardzo, że nie poczuł jak stół drgnął, zupełnie jakby od spodu ktoś w niego uderzył. Był w szczerym, ale jak najbardziej pozytywnym szoku. Położyła swoją dłoń na jego, aby nadać przejrzystości jej słowom.
- Czyli nie pomylę się, jeśli stwierdzę, że nie odmówisz mi następnego spotkania?
- Nie pomylisz - zaśmiała się uroczo, choć już pewniej siebie.
W jego głowie od razu zrodziła się niedorzeczna, kudłata myśl, ale szybko ją stłumił. Za nic w świecie nie chciałby jej urazić. 
Wtem stało się kilka rzeczy na raz.
Do baru nagle wpadło, gęste czarne powietrze, ni to mgła, ni to dym. Przypominało gaz jaki zostawiali po sobie Śmierciożercy w Harrym Potterze. Z tego dziwnego powietrza zmaterializowała się postać w czarnym płaczu i masce gołej czaszki. Wszyscy z krzykiem rzucili się do wyjścia. Postać ta natychmiast pociągnęła Angelę za ramię, tak, że stanęła na równe nogi, objął ją jedną ręką zabierając drobnej kobiecie możliwość ruchu. McCree natychmiast wstał wyciągając rewolwer, ale zanim zdążył coś więcej zrobić, zmora znikła zostawiając po sobie ten sam czarny dym. A sam kowboj padł na ziemię zalewając ją krwią. 
*** Sceny 18+***
Puścił ją dopiero gdy znaleźli się w jednej z ukrytych kwater Szponu w Dorado. Wzięła głęboko powietrze i rzuciła na niego gniewny, zabójczy wzrok. W masce nie było tego widać, ale ten jego był znacznie bardziej przerażający. Złapał ją za szyję i popchnął do ściany. Patrzył prosto w jej oczy. Już mniej przerażone niż kiedyś, za to pełne determinacji. Chociaż czuła mocny ucisk na swojej szyi wiedziała, że nic jej nie zrobi. Powoli sięgnęła ręką do jego maski. Odpięła jeden zawias, potem drugi. On nie ruszał się, pozwalał jej na to. W końcu ściągnęła ją i odrzuciła niedbale na podłogę. Sam jego wzrok mógłby w tej chwili zabić, nie mówiąc już o całym wyrazie twarzy. Pełnej blizn i poparzeń, wygięta w gniewnym grymasie. Puścił nagle jej szyję, złapał za biodra i obrócił tyłem do siebie. Siłą przycisnął ją do ściany i minęły może 3 sekundy, jak pozbył się jej majtek i był w niej. Był tak blisko, że opierała się szczęką o ścianę. Jedną ręką obejmował ją całą w pasie by być głębiej, drugą opierał o ścianę, tuż koło jej nosa. Posuwał ją powoli, ale mocno. Nie protestowała, to zawsze tak się kończyło. Wręcz przeciwnie sama czerpała z tego przyjemność. Zupełnie obezwładniona mogła oddawać tylko westchnienia i jęki. Spośród jej włosów nosem wykopał dojście do jej ucha i przepełnionym wściekłości głosem wypluł:
- Wkurwiasz mnie -
W odpowiedzi tylko zaśmiała się ironicznie.
- Doprowadzasz mnie do takiego szału, że mam ochotę Cię zabić - mówiąc to z każdym słowem, jego ruchy były coraz szybsze i mocniejsze, o ile to w ogóle możliwe.
- A jednocześnie pragnę Cię tak, że przypiąłbym Cię do łańcucha i nie pozwalał wychodzić, rozumiesz?
- Tak - odpowiedziała zachrypniętym od suchego gardła głosem, po czym jęknęła przeciągle, a jej nogi zaczęły się trząść. 
Po tym orgazmie miała ochotę upaść, a najlepiej od razu zapaść się pod ziemię. 
Jak ona siebie za to nienawidziła.
Nikt, kto zna Łaskę nigdy w życiu nie pomyślałby, co ją podnieca i z kim to wyprawia. Czego wstydzi się za każdym razem, kiedy opuszcza Reyesa. Uważała się za brudną, obrzydliwą.
A mimo to pozwala na to znowu, bo to jest jak narkotyk.
On jest jak narkotyk.
Zapragnęła jak najszybciej stąd wyjść, ale wiedziała, że nie będzie jej to dane. Na pewno nie teraz. 
Złapał w garść jej włosy i pociągnął mocno do tyłu, na tyle żeby mógł spojrzeć w jej oczy.
- Do kogo należysz?
- Do Ciebie - odpowiedziała szybko.
- Tylko do mnie?
- Wyłącznie.
Z włosów przeniósł dłoń znów na jej szyje i ścisnął mocno. Kiedy próbowała łapać łapczywie powietrze, wiedział kiedy musi zluzować. Zawsze wiedział kiedy i co robić, nie miała pojęcia skąd.
Ale robił to skurwiel zajebiście dobrze.
Nienawidziła go równie bardzo, jak siebie. Miała ochotę go zabić równie bardzo, jak on ją. I równie bardzo nie chciała od niego odchodzić.
Kiedy kończył zawsze robił to w niej. Wiedział, że mógł, bo mógł z nią robić wszystko.
Czego sobie nie wymyślił, ona zawsze była na to chętna. I tak od pierdolonych 10 lat.
Wypuścił ją z objęć równie brutalnie, jak w nich zamknął. Opadł zmęczony na fotel i schował twarz w dłoni opierając ją o czoło. Popatrzyła na niego tylko przez chwilę, po czym bez słowa udała się w stronę wyjścia. Jak zawsze, nie licząc na nic więcej.
- Jeśli spotkasz się z nim jeszcze raz, zabije go - rzekł bez emocji. "O ile już tego nie zrobiłem" - dodał w myślach.
Angelę zamurowało. Akurat sięgała do klamki i w tej pozycji, z wyciągniętą ręką, zastygła. Długo to jednak nie trwało, bo jej wszystkie emocje postanowiły dać teraz upust.
- Dlaczego?! - krzyknęła histerycznie odwracając się na pięcie w jego stronę.
On tylko leniwie uniósł na nią swój wzrok.
- Dlaczego, dlaczego mi to robisz?! - krzyczała, a z każdym słowem była o krok bliżej niego - Dlaczego nie pozwalasz mi żyć?! - choć to ostatnie pytanie zadała bardziej przekornemu losowi, niż jemu.
W ciszy obserwował szarpiące nią emocje.
- Nienawidzę Cię, Gabriel! - łzy potoczyły się po jej polikach, a jej dłoń leciała na jeden z jego.
Spoliczkowała go, ale to nie dało ulgi. Miała ochotę go bić do nieprzytomności za całą krzywdę jaką jej robił. Zanim zdążyła oddać następny cios, on mocno złapał ją za nadgarstek i wstał. Spojrzał na nią z góry, swoim typowym, gniewnym wzrokiem. I choć nigdy jej nie uderzył, spodziewała się ciosu. Ale nie spuszczała głowy, nie walczyła też ze łzami. Musiała w końcu otworzyć się przed nim ze swoimi uczuciami, bo inaczej w końcu by eksplodowała.
Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Obrócił ją w stronę fotela na którym przed chwilą sam siedział. Zajęła miejsce nie tracąc kontaktu wzrokowego. Spuchły jej policzki, oczy były czerwone i choć walczyła ze sobą z całych sił, nie potrafiła powstrzymać ciągle cieknących łez. Uklęknął przed nią. Gładził ją po udach, co zaczynało działać uspokajająco. Sięgnął do suwaka jej czarnej sukienki. Rozpiął ją i zsunął z jej ramion obnażając jej piersi. Chwile popatrzył na jej okazałość po czym zanurzył się w jej napuchniętej od duszenia szyi. Całował ją delikatnie. Ona nie robiła nic, znów walcząc ze sobą. Zmuszał ją do ciągłej walki. Zaczął schodzić niżej. Językiem kręcił pętelki wokół jej sutków, podgryzając czasami. Palce powędrowały między uda, wkrótce także głowa. Obserwowała go uważnie. Niespokojnie kręciła się w fotelu, a w głowie wciąż jedno pytanie "Dlaczego on to robi?".
Następnie zrobił coś co robił niezwykle bardzo rzadko - pocałował ją w usta. Przyjęła ten pocałunek jak najdroższy dar, jak długo wyczekiwany prezent, jak spełnienie największej tęsknoty jej serca.
Złapał ją za uda, zarzucił je sobie na biodra i podniósł ją. Nie przestając całować zaniósł do sypialni, na łóżko. Położył się na niej, kontynuował pocałunki, a ręce wplatał w jej włosy. Oderwał się w końcu by na nią popatrzeć. Jej oczy już nie płakały, choć mina była nieodgadnięta. Zsunął się nieco niżej by móc wtulić się w jej kruchą sylwetkę. Ułożył głowę pod jej szyją i przymknął oczy. Pozwoliła sobie na delikatną zabawę jego włosami. Nie protestował, więc głaskała go i chłonęła każdą chwilę, bo wiedziała, że i tak będzie musiała stąd wyjść.
Była bezgranicznie zakochana w psychopacie-zabójcy.



Była bezgranicznie zakochana w psychopacie-zabójcy