- O, kurwa
McCree ukradkiem zerknął na dziewczynę. Normalnie by się
zaśmiał i nawet miał na to ochotę, ale sytuacja była ciut poważna. On jednak
nie okazywał zdenerwowania. Był tak pewnym siebie arogantem, że drwił sobie z
tego całego gangu. Przywarli do siebie plecami.
„No dawaj Jesse. Przyceluj, wiem że potrafisz” – myślała
Sombra.
Szef Los Muertos, który wyszedł z szeregu zamachnął się kijem
bejsbolowym i w tym momencie kowboj, sprawnym ruchem wyciągnął swojego
rozjemcę.
- Jeden ruch i zginiecie tu wszyscy – rzekł, celując prosto w
czoło bandziorowi, który zamarł w bezruchu.
Sombra zachichotała. Chociaż stała plecami do nich i
aktualnie mierzyła się wzrokiem z inną członkinią gangu to wyobraziła sobie jak
śmiesznie musiał wyglądać teraz ten z kijem. Kobieta z którą toczyła
niewypowiedzianą bitwę zrezygnowała z tej zabawy i tym razem to ona zamachnęła
się by oddać cios. Olivia ze swoim świetnym refleksem, natychmiast padła na
ziemię, niestety przez co McCree dostał w ramię i upuścił rewolwer. Zmrożony do
tej pory gangster już nie wahał się i uderzył go w głowę. Kowboj upadł na
ziemię powalony przez tępy ból w skroni. Jego kapelusz przeleciał kilka metrów
obok. Czuł na brzuchu i głowie kopanie i uderzenia kijów. Sombra korzystając z
tego zamieszania użyła niewidzialności i wybiegła z kręgu.
- O nie, tak się nie bawimy – skomentowała widząc, co dzieje
się z kowbojem – Impuls elektromagnetyczny aktywowany!
***
Załamanie między wieczorem, a nocą tego dnia było wyjątkowo
chłodne. Zbliżała się zima, więc dni były coraz krótsze. Wysoka, szczupła
kobieta z promieniejącym uśmiechem na ustach przemierzała ulice Paryża. W obu
rękach niosła po kilka toreb z ciuchami, butami i kosmetykami. Lubiła modę,
ładnie wyglądać i się ubierać. Nie była przy tym jednak próżna, ot takie hobby
na poprawę humoru. Wracała właśnie do domu. Nie mogła się doczekać aż pokaże
swojemu ukochanemu mężowi co sobie kupiła. Uwielbiał oglądać ją taką
uśmiechniętą, kiedy opowiadała, co do czego może dopasować. Powoli opuszczała
oświetloną ulicę główną by skręcić w mniej oświetloną uliczkę, prowadzącą do
ich domu. Usłyszała nagle głośny dźwięk upadającego metalu. Przeraziła się i
natychmiast obróciła za siebie. Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła znajomą kotkę
sąsiadów. Skoczyła na przydrożny kontener, co wywołało hałas. Piękna,
śnieżnobiała kotka widząc znajomą osobę, zeskoczyła na ziemię i podeszła.
Kobieta uśmiechnęła się, przykucnęła i odłożyła jedną część toreb by wolną ręką
móc pogłaskać sąsiadkę.
- Co Ty tutaj robisz tak późno, kochana? – zapytała mierzwiąc
jej sierść na małej główce.
I wtem przed nią coś zmaterializowało się, opiewając
ciemnofioletowym dymem. Natychmiast podniosła głowę do góry i krzyknęła na całe
gardło. Stała nad nią postać ubrana w czarny płaszcz, która zamiast twarzy
miała gołą czaszkę, a na niej kaptur. Jej krzyk jednak nie trwał zbyt długo,
ponieważ poczuła mocne uderzenie w tył głowy. Czuła jak traci przytomność, a
ostatnie co zarejestrowała w zamglonym krajobrazie, była ta przerażająca postać
żywej śmierci…
Kobieta nagle obudziła się, prostując do pozycji siedzącej i
głośno wciągając powietrze. Do jej pokoju wpadało jasne światło pełni księżyca.
Jej sine czoło okalane było grubymi kroplami potu, mina wskazywała bliżej
nieokreślone połączenie przerażenia i szoku, a z rozwartych ust słychać było
nerwowe wydechy. Złapała się za czoło, a drugą ręką zdjęła z siebie cienką,
gładką kołdrę. Podeszła do lustra. Chociaż dookoła panował mrok, jej szafranowe
tęczówki jaśniały w szklanym odbiciu. Dziwnie było widzieć ją w takim stanie.
Szybkie bicie serca spowodowane snem, sprawiło, że jej cera była nieco mniej
sina. Po chwili jednak uspokoiła się. Z twarzy Amelie zszedł jakikolwiek grymas
emocji, zastąpiony codziennym wyrazem spokojnej obojętności, w niektórych
sytuacjach ewentualnie lekkiego szyderstwa. Położyła się z powrotem, zupełnie
przekonana, że nic się nie stało, choć nie pamiętała, kiedy ostatnio cokolwiek
jej się śniło.
***
Wyładowanie energii sprawiło, że członkowie Los Muertos
upuścili kije i pozakrywali uszy. Piszczenie w bębenkach było nie do zniesienia.
Sombra podbiegła po leżącą niedaleko broń Jessiego i rzuciła mu ją. Kowboj,
który nie zdążył jeszcze oberwać na tyle, by zemdleć złapał ją wyciągając rękę
w powietrze. Na łokciach wyczołgał się z kręgu, oparł o najbliższą ścianę i
przycelował w gangusów. Kilka sekund i cała ulica zabrzmiała w hukach
wystrzałów. Wszyscy obecni członkowie gangu padli trupem. Nastała chwila
absolutnej ciszy i bezruchu. Olivia popatrzyła chwilę na byłych sojuszników, po
czym podbiegła do rannego McCree.
- No chodź, musisz jechać do szpitala – powiedziała, kiedy
zakładała sobie jego ramię na plecy by pomóc mu wstać.
- Nie trzeba – odpowiedział, odrzucając jej pomoc.
Wstał na własne nogi, po czym wyminął ją i zaczął iść w tylko
znanym sobie kierunku. Trzymał się za brzuch, szedł dosyć kulawo, a ze skroni
kapała mu krew. Kobieta popatrzyła na leżący, bezpański kapelusz, więc chwyciła
go i pobiegła za kowbojem.
- Przecież Cię tak nie zostawię! Daj sobie pomóc – naciskała,
po czym znów zarzuciła sobie jego ramię za swoje.
Nic nie odpowiedział, po prostu pozwolił się prowadzić.
Daleko jednak nie zaszli, gdy drogę zajechały im radiowozy. Cała uliczka
jaśniała teraz w światłach kogutów, wydobywających się z co najmniej pięciu
samochodów, z których wysiadali mężczyźni ubrani w służbowe, beżowe mundury.
Każdy z nich miał podobny kapelusz, co McCree.
- Musimy uciekać! – krzyknęła Sombra, choć doskonale
wiedziała, że nie musieli.
- Nie – odpowiedział mężczyzna – Ja zostaję, Ty nic nie
zrobiłaś.
„Oj nie masz pojęcia, ile zrobiłam” pomyślała ironicznie. Ale
nie miało to teraz żadnego znaczenia i tak nikt, a szczególnie jakaś tam
miejscowa policja, nie dotrze do tego kim ona jest i za jakie rzeczy jest
odpowiedzialna. Szeryf podbiegł do nich i wyszarpał dziewczynie jej dzielnego
kowboja. Spojrzała się na niego złowieszczo, nabierając przy okazji na twarzy
czerwonej barwy, ale nie zdążyła nic powiedzieć, ponieważ zaczepił ją
funkcjonariusz.
- Pani pójdzie ze mną – rzekł młody, najpewniej początkujący
policjant.
W odpowiedzi przewróciła tylko oczami. Wiedziała, że na
więcej nie może sobie pozwolić. W końcu była słodką, miłą i przede wszystkim
uznawana za zaginioną Amy Ramirez. Udała się więc z facetem, z urodą godną tych
gości ze „Słonecznego Patrolu”, do jednego z radiowozów.
Jesse natomiast, porwany przez szeryfa, mimo bólu i ran,
cofnął się z nim do miejsca zdarzenia. Mężczyzna w służbowym mundurze popatrzył
na trupy gangusów.
- To na pewno było konieczne?
McCree popatrzył na niego
jak na idiotę. Ledwo chodził, obolały, czuł, że zaraz zemdleje. Gdyby
nie ta tajemnicza kobieta, to na pewno by go zabili. A dookoła nich leżały
zakrwawione kije bejsbolowe, nie to na pewno nie było, kurwa konieczne. Nic nie
odpowiedział, bo po pierwsze nie rozmawia z debilami, po drugie nie miał na to
w ogóle siły. Dokoła nich zebrali się pozostali funkcjonariusze.
- Karetka już jedzie, niech pan pójdzie ze mną, to poczekamy
w radiowozie – powiedział do Jessiego jeden z nich.
Ten bez słowa kiwnął głową i udał się za mężczyzną. Pozostali
zabrali się do zabezpieczenia miejsca zbrodni, by zacząć śledztwo.
Mężczyzna z wyjątkowo zarośniętą brodą, powoli przebudzał
się. W zamglonym widoku zaczęła kształtować mu się jakaś postać. Coś, jakby
anioł. Taak… Patrzyła na niego piękna postać anioła o blond włosach i
niebieskich oczach. Zamrugał dwa razy. Widok wyostrzył się.
- Angela ! – krzyknął prostując się i łapiąc kobietę za
nadgarstek, ponieważ jej dłoń spoczywała aktualnie na jego czole.
- Spokojnie Jesse – odpowiedziała łagodnym głosem i
delikatnie drugą dłonią popchnęła jego klatkę piersiową.
Chociaż, oczywiście był dużo silniejszy od niej, natychmiast
poddał się jej woli. Wypuścił jej rękę i opadł na poduszkę.
- Co Ty tutaj robisz? – zapytał.
- Mogłabym zapytać o to samo – zachichotała uroczo.
- Racja… Ale chyba już wiesz, Pani doktor – odpowiedział
zawadiacko.
- To prawda – rzekła, ale z jej twarzy zszedł uśmiech – Po
rozpadzie Overwatch, podróżuję po świecie i nauczam lekarzy nanotechnologii.
- Taaak… to nie raz uratowało mi skórę – stwierdził McCree,
który przy okazji znów rozjaśnił lekarkę.
Zaśmiała się promiennie, po czym chwyciła jego dłoń i
spojrzała mu w oczy.
- Tęsknię za starymi przyjaciółmi - rzekła z widocznie wymalowanym, powracającym wspomnieniem na twarzy.
- Ja też, Angelo – odpowiedział ściskając jej delikatną dłoń.
W tym momencie ktoś wszedł do Sali. Łaska szybko zabrała
rękę, uznając, że to nieprofesjonalne wobec grona lekarskiego. Nie uszło to
uwadze Sombry. Przez ułamek sekundy patrzyła na miejsce, w którym ich dłonie
były złączone by zaraz spojrzeć w oczy pani doktor.
- Pani Ramirez ! Jak się pani czuje? – zapytała czule Ziegler
podchodząc do niej.
- Ramirez? – szepnął do siebie McCree.
- Dobrze, dziękuję – odpowiedziała zdobywając się na
najbardziej nieszczery uśmiech w życiu.
- To świetnie. Zajrzę do was później – rzekła i posłała
ostatni uśmiech swojemu dawnemu przyjacielowi.
Kiedy znikła za drzwiami, Sombra natychmiast usiadła przy
rannym kowboju.
- Nic Ci nie jest? – zapytała przejmująco.
- Nie… - odpowiedział niby patrząc jej w oczy, a jednocześnie
był w innym świecie – Masz niesamowity kolor oczu. Fioletowe.
Olivia była tak zaszokowana nagłym wyznaniem, że o mało by
nie spadła z krzesła. I co miała odpowiedzieć? Że jej tęczówki nabrały takiej
barwy po wszystkich modyfikacjach swojego ciała?
- A tak… Są dość niecodzienne – stwierdziła krótko – Słuchaj
ja… Muszę Ci coś powiedzeć.
Sombra uznała, że musi działać. Dała się zbić z tropu jego…
komplementem? Chyba można to tak nazwać.
- Nazywasz się Ramirez? – zapytał Jesse, wyprzedzając jej
myśli.
- Tak. Nie spotkaliśmy się przypadkiem – odpowiedziała i
wstała.
Podeszła do okna, udając, że zbiera się w sobie na jakieś
bardzo ciężkie wyznanie. Popatrzyła przez chwilę na krajobraz widoczny z
trzeciego piętra. Na dworze było pięknie, mimo zimna. Tutaj było na odwrót.
Zimne ściany i jarzeniówki sprawiały, że było tu przygnębiająco, choć od
kaloryferów biło ciepło.
- Nie widzieliśmy się wcześniej i nie wiedziałabym o Twoim
istnieniu, gdyby nie pewien przypadek – zaczęła wciąż skupiona na widoku za
oknem, odwrócona od niego plecami.
Jesse podniósł się by usiąść by uważniej skupić się na jej
opowieści.
- Byłam narzeczoną Willa McCree. Ale pewnego dnia miałam
wypadek. Stałam na pasach, nie pamiętam, gdzie wtedy szłam. Gdy zapaliło mi się
zielone światło, kierowca myślał, że jeszcze się wyrobi na zakręcie, nie
zauważył mnie i mnie potrącił. Siła uderzenia odepchnęła mnie na najbliższą
latarnię w którą uderzyłam głową – zatrzymała się na chwilę, by odwrócić się i
spojrzeć na niego, słuchał uważnie – Obudziłam się w czyimś domu. Nie
wiedziałam, gdzie jestem, ale też nie wiedziałam, gdzie powinnam być, ani jak
się nazywam. Byłam w domu mężczyzny, który podawał się za mojego męża i
uwierzyłam mu, bo miał nasze wspólne zdjęcia. Opowiedział mi o mnie wszystko,
co lubię jeść, co nie i okazało się, że faktycznie tak jest. Opowiedział mi też
o wypadku, ale nie chciał żebym szła do szpitala. Właściwie, nie wypuszczał
mnie z domu. Był zaborczy, zazdrosny, czasami agresywny. Ale po paru latach
pamięć zaczęła wracać. Przypomniałam sobie o Willu. Zadzwoniłam po policję,
zabrano mnie do szpitala, gdzie lekarze pomogli mi odzyskać skrawki pamięci.
Mężczyzna z którym mieszkałam był moim przyjacielem od piaskownicy, ale jak się
okazało, także posiadający obsesję na moim punkcie. Po mistrzowsku wykorzystał
sytuację, w której się znalazłam. Dowiedziałam się także, że mój narzeczony nie
żyje. Przyjechałam tutaj do Dorado, w nadziei, że znajdę tu jego rodzinę, bo
moja nie żyje. I już wiesz, co wydarzyło się dalej – zakończyła, pozostawiając
w powietrzu atmosferę konsternacji.
Jesse słuchał tej historii jak zaczarowany. Opowiadała z
takim przejęciem. Czy on naprawdę widział teraz przed sobą kobietę, której
szukał tyle czasu? Czy to naprawdę była Amy Ramirez?
- Nic nie powiesz? – zapytała z nadzieją.
I tym pytaniem kupiła go. Gdy patrzył w jej smutne oczy, błagające
o zrozumienie, poczuł ile ta dziewczyna musiała przejść. A tak bardzo zależało
mu na tym, by ją odnaleźć, że uwierzył. Poza tym, Angela zwróciła się do niej
„Ramirez”, a komu, jak komu lekarzowi trzeba zaufać. Pozostawało
tylko jedno pytanie.
- Skąd wiedziałaś, kim jestem?
- Nie wiedziałam. Kiedy Cię zobaczyłam, w pierwszej chwili
pomyślałam, że to Will, ale on by mnie rozpoznał. Dopiero tutaj powiedziano mi,
że jesteś jego bratem. Najpierw rozdzielono was, a potem nas. Mój biedny,
kochany Will… - odpowiedziała Sombra na końcu udawanie szlochając.
McCree wyciągnął ramiona w jej stronę.
- Chodź.